„- Stary, co tam u Ciebie?
– Fajnie, w Norwegii byłem.
– No to pewnie widziałeś fiordy?
– Stary, fiordy to mi z ręki jadły…”
Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przywołać tego dowcipu z brodą. Dlaczego? Bo właśnie w jeden z długich listopadowych weekendów wybraliśmy się z Marleną do Bergen. No a jak tu, będąc w Norwegii nie zobaczyć fiordów? No i rzeczywiście, z ręki jedzą skubane 😉
Wypad do Bergen pojawił się bardzo spontanicznie. Norwegia już od jakiegoś czasu mnie ciągnęła. Szczególnie ze względu na zorzę polarną. W Polsce ostatnio to zjawisko można co prawda obserwować dość często. Przynajmniej sądząc po zdjęciach na Facebooku. Jednak mnie się nie udało do tej pory trafić. Miałem więc nadzieję, że bardziej na północy będę miał więcej szczęścia. Udało się tylko połowicznie. Przez chmury przebijała bowiem nad nocnym miastem jedynie zielona poświata. Zawsze coś.
Wracając jednak do rejsu po fiordach. Do Bergen mieliśmy dotrzeć w piątek późnym wieczorem. Rejs zaplanowaliśmy więc na sobotę. Pogoda zapowiadał się jak na listopad całkiem niezła. Pierwsza próba rezerwacji niestety się nie udała. Strona rezerwacyjna nie pozwalała na złożenie zamówienia. Dopiero druga próba przez Booking zakończyła się sukcesem. Dodatkowo okazało się trochę taniej. Był z nami też szesnastolatek, a przez Booking można było kupić dla młodzieży tańszy bilet. Koszt rejsu to 300 zł za osobę dorosłą i 150 zł za młodzież.
Bryggen, czyli perełka Bergen
Na molo Dreggekaien w Bergen pojawiliśmy się pół godziny przed godziną wypłynięcia. Takie zalecenie znalazłem na Bookingu. W sumie to nie było molo,a wysunięte nieznacznie betonowe nabrzeże. Do kei podpłynął jednak inny statek. No cóż. Czekamy na nasz. Ten się jednak nie pojawiał, więc podszedłem zapytać. I był to dobry ruch, bo okazało się, że nastąpiła zamiana jednostek. Zamiast Sogndal przypłynął Eric the Red.
Z pokładu statku pięknie prezentował się cały port. W szczególności Bryggen, którego perełką i wizytówką są stare drewniane domy. Co ciekawe Bryggen, to po norwesku właśnie nabrzeże. Historia tego miejsca sięga XIV wieku, kiedy pojawił się tu Bergen Kantor, czyli placówka handlowa. Wraz z rozwojem miasta rozwijało się też to miejsce. Niestety w połowie XX wieku część oryginalnych budynków spłonęła. Została jednak zrekonstruowana. Obecnie przejścia między budynkami są odnawiane a znajdujące się głębiej przestrzenie przystosowywane dla sklepów i pracowni artystycznych.
Całe nabrzeże stanowi obecnie jedną z większych atrakcji turystycznych Bergen. Jest chętnie odwiedzane ze względu na swój malowniczy wygląd, a także sklepiki z pamiątkami i klimatyczne bary.
Rejs po fiordach norweskich z Bergen
Równo o 10.30 nasz statek odbił od nabrzeża i ruszyliśmy w kierunku Osterfjord. Po prawej stronie mijaliśmy sporo domków. Bardzo ciekawie się prezentowały na zboczach wyrastających wprost z wody.
Po dłuższej chwili przepłynęliśmy pod mostem na cieśninie pomiędzy Bergen a Knarvikiem. Jego część była tuż nad lustrem wody. Jedynie jedno przęsło wznosiło się na tyle wysoko, że mogą pod nim przepływać statki. Nawet całkiem spore.
Pięknie prezentowały się wysokie góry na horyzoncie. Spowijała je mgła chmur, co tylko dodawało im uroku.
Na górnym pokładzie statku zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi. Widoki wyciągnęły na zewnątrz tych, którzy do tej pory grzali się w ciepłej kabinie. Obserwowanie tego, co się dzieje zza szyby, nie jest jednak dobrym pomysłem. Okazało się, że spotkaliśmy tu też grupkę włoskiej młodzieży, która siedziała obok nas w samolocie z Gdańska dzień wcześniej,
Na brzegu, to bliżej, to dalej od linii wody porozsiewane są niewielkie domki. Zamieszkanie na takim odludziu w którymś z nich musi być ciekawym doświadczeniem. Takie oderwanie się od świata.
Po minięciu znajdującej się na lewym brzegu mieściny Nottveit wpłynęliśmy do fajnej zatoki. Na jej końcu widok, który chyba już kiedyś widziałem. Nie na żywo, ale na pewno w sieci lub na jakiejś pocztówce. Kilka kolorowych domków na zielonym skrawku ziemi między skałami. Domki te tworzą osadę Straumen. Nie wiem, czy ktoś tam mieszka na stałe.
Osterfjord i miasteczko Mo – rejs po fiordach
Cieśnina Monstraumen wygląda jak wąski i płytki kanał. Na szczęście doświadczony kapitan wiedział, co robi i bezpiecznie przeprowadził nas do końcowego odcinka Osterfjordu. Tutaj przestrzeń już tak nie przytłacza, za to robi niesamowite wrażenie. Z dwóch stron fiordu są bowiem majestatyczne wodospady a na jego końcu miasteczko Mo.
W Mo na co dzień mieszka ponoć około 100 osób. Od niedawna można się tu nawet dostać samochodem. W pobliskim zboczu wybito bowiem tunel. Jednak nie to jest istotą tego miejsca. W miasteczku są domki, które bardzo przypominają te z Bryggen. Połączone ze sobą i różnokolorowe nieodparcie kojarzą się właśnie z Norwegią.
Rejs tutaj bardzo zwolnił. Kapitan pozwolił na delektowanie się widokami. A było na co popatrzeć. Pod jeden z wodospadów podpłynęliśmy na odległość zaledwie kilku metrów. Musi tu być bardzo głęboko.
Z daleka mogliśmy też podziwiać dużo bardziej majestatyczny wodospad Kvernhusfossen.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po Osterfjord i ruszyliśmy niespiesznie w drogę powrotną. I tutaj kapitan też nie pozwolił się nudzić. Płynęliśmy bowiem bardzo blisko kolejnej ściany skalnej i kolejnych wodospadów.
Powrót do Bergen
W drodze powrotnej kapitan opłynął jeszcze trzy niewielkie wysepki znajdujące się w Osterfjiord. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć znajdujące się na brzegu miasteczko Vikanset z niemal identycznym jak w Mo kościółkiem.
Po wypłynięciu z Osterfjord ruszyliśmy już pełnym gazem w drogę powrotną do portu w Bergen. Tym razem już schowałem się w kabinie na część podróży. Musiałem się trochę ogrzać, bo na górnym pokładzie było trochę chłodnio. Co ciekawe, podczas niemal bezwietrznej pogody na górze mocno wiało. Statek poruszał się bowiem z prędkością około 40 km na godzinę. I to właśnie ta prędkość tworzyła zimny, przenikliwy wiatr.
Znalazłem sobie na część podróży fajne miejsce na rufie, gdzie byłem osłonięty od pędu powietrza. Niestety dopadły mnie tam spaliny z silnika statku. Kiedy więc skończyły się widoki, wróciłem znów do ciepłej kabiny
Rejs po fiordach – Osterfjord koło Bergen – podsumowanie wycieczki
Rejs po fiordach okazał się bardzo dobrym pomysłem. Niesamowite widoki i dobra pogoda sprawiły, że wróciliśmy bardzo zadowoleni. Kapitan okazał się bardzo miłym człowiekiem. Chodził po statku i rozmawiał z ludźmi. W drodze powrotnej chętni mogli wejść na mostek i zasiąść na chwilę w kapitańskim fotelu.
Cały rejs trwał prawie 4 godziny. Przepłynęliśmy dość sporą odległość, bo aż 123 km. Dobrze, że nie odstraszyła nas dość wysoka cena. Wrażenia i wspomnienia warte są każdej złotówki. A poza tym. Być w Norwegii i nie zobaczyć fiordów, toi jak być w Paryżu i nie zobaczyć Koloseum… I z tym dysonansem poznawczym dziś was zostawię 🙂